Wpadłam na pewien pomysł, który niedługo omówię z Wolf i może wcielimy go w życie, ale jak na razie zapraszam do komentowania i wysyłania waszych wierszy/ opowiadań na mail: sjpw.sjpw@gmail.com.
Całusy :*
PS: Spodziewajcie się niedługo wiersza.
Poezja krok po kroku ucieka z ludzkiego życia. My zarzucamy lasso i jej na to nie pozwalamy. Pomóż nam trzymać linę, to trudne zadanie.
Hej, tu Wolf :3
A więc zastanawiałam się, czy nie pisać opowiadania i go co jakiś czas wstawiać.
Wstawiam Wam tu fragment i sami osądźcie czy chcielibyście, żeby coś takiego się pojawiało, chyba, że macie jakieś lepsze pomysły, czym mogłabym się zająć w wolnej chwili.
Biegłam lasem odbijając się lekko od ziemi i przeskakując co jakiś czas nad zwalonymi drzewami. Wypatrzyłam krzew z jagodami, przystanęłam, skubnęłam troszkę owoców i zaczęłam nasłuchiwać przeżuwając słodko-kwaśne owoce. Las wydawał się spokojny-usłyszałam stukanie dzięcioła, brzęczenie pszczół, szum rzeki i nagle coś, co sprawiło, że do mojego pyska napłynęła ślina. Usłyszałam małego łosia wołającego matke-"Mały najwyraźniej zabłądził, albo porzuciła go matka"-pomyślałam-"Trudno. To łatwy łup, a ja od dłuższego czasu nie jadłam nic większego niż wiewiórka." Przełknęłam papkę z owoców i bezszelestnie ruszyłam w kierunku swojej ofiary. Wiatr mi sprzyjał-wiał od strony łosia, dzięki czemu, tamten nie wyczuje mojego zapachu. Ukryłam się w krzakach, z których widziałam polankę i jak podanego mi na tacy łosia. Podkradłam się jak najbliżej mogłam, naprężyłam mięśnie i skoczyłam. W ułamku sekundy rozerwałam gardło ofiary i po chwili łoś leżał w kałuży krwi, dragjąc w ostatnich spazmach. Rozprułam zębami brzuch, czując zapach krwi i ciepło wiotczejącego ciała. Połknęłam wątrobę i zjadłam część mięsa, po czym oblizałam się i wzięłam ciało w zęby i pół-niosąc pół-wlokąc ruszyłam w kierunku Jamy.
A więc co Wy na to? Piszcie :)